wtorek, 31 grudnia 2013

~Liam

Ten imagin jest dla Mrs.Payne

Wszyscy mówią, że jestem szczęściarą. W pewnym sensie tak. Chcecie wiedzieć dlaczego? Jestem najlepszą przyjaciółką pięciu idiotów z One Direction. Na dodatek mieszkam z nimi. Fajnie, co nie? Może byłoby super, gdybym nie zakochała się w jednym z nich. Od jakiegoś czasu postrzegam Liama nie tylko jako przyjaciela. Zakochałam się w nim. Za każdym razem kiedy go widzę, serce przyspiesza. Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, nogi się pode mną uginają. Szkoda, że to nieodwzajemniona miłość. Dobra, nie będę teraz się użalała nad swoim życiem. Dziś jest wyjątkowy dzień. Sylwester. 
Ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni. Chłopcy już tam byli. Próbowali zrobić śniadanie, ale im nie wychodziło. Wszędzie było jedzenie. Oni mnie czasem przerażają. 
T: Hej, co wy odwalacie? - zaśmiałam się do tych debili.
Lo: A nic, chcieliśmy zrobić ci niespodziankę i zrobić dla ciebie śniadanie.
T: Coś wam nie wyszło.
Z: Oj tam, czepiasz się.
T: Ciekawe, kto to teraz posprząta?
Cisza, wszyscy spuścili głowy w dół.
T: No tak, jak zwykle. Idźcie stąd, ja tu posprzątam - zaśmiałam się i wygoniłam chłopców z kuchni ruchem ręki. Został tylko Liam.
L: Pomóc ci?
T: Jeśli chcesz.
L: Pewnie, że chcę.
Podczas sprzątania świetnie się bawiliśmy. Dużo się śmialiśmy i wygłupialiśmy.
T: Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? - palnęłam.
L: Idę na imprezę sylwestrową. Mam już świetny kostium - zaśmiał się. - A ty masz jakieś plany?
T: Ja też idę na imprezę. - Uśmiechnął się do mnie.
L: Za co się przebierasz?
T: A nie ważne - zerknęłam na niego.
L: A właśnie, że ważne.
T: Nie, nie ważne - Liam miał bardzo podstępną minę.
L: Jak mi nie powiesz, to - wziął do ręki mąkę. - To cię obsypię mąką.
T: Szantaż? - zakpiłam z niego. Nie spodobało mu się to. 
L: Tak - i już po chwili miałam pełno mąki we włosach. Nie pozostałam dłużna. Wzięłam do ręki ketchup i zaczęłam go nim pryskać. Był cały upaćkany czerwonym sosem. Zaczęłam się niepohamowanie śmiać.
L: Zobaczymy - chwycił mnie za nadgarstki i przycisnął ciałem do blatu. Nasze twarze dzieliły milimetry. Stykaliśmy się nosami. Byłoby tak idealnie, ale tą magiczną chwilę zepsuł Lou, który wparował do kuchni. Automatycznie odskoczyliśmy od siebie.
Lo: Hej kevinki, pos.. upsss. Chyba w czymś przeszkodziłem. Już się ulatniam. - Lou wyszedł z pomieszczenia z głupawym uśmieszkiem. To się porobiło.
T: Yyy, chyba powinniśmy to posprzątać.
L: Tak, chyba tak.
Zajęliśmy się sprzątaniem. Już nie odzywaliśmy się do siebie. Szybko się uwinęliśmy i zrobiłam śniadanie. Liam troszkę mi pomógł. Zawołaliśmy chłopców. Usiedliśmy przy stole i czekaliśmy na nich.
Ch: Uuuuuuuuuuu - zaczęli wiwatować i się śmiać.
H: Lou nam o wszystkim powiedział - Harry zaczął śmiesznie ruszać brwiami.
T: Niby o czym?
Z: O tym, co tu zaszło. A się działo - zaczął sie śmiać Zayn.
T: Nic nie było.
Lo: Dużo nie brakowało. Gdybym nie wszedł, to by dopiero było!
T: No  tak , jasne.
N: Dobra, Ness, wiemy, że ci się Liam podoba. Ty też mu się podobasz - widziałam, jak Liam spuszcza głowę i lekko się rumieni. Czyli to prawda?
T: Przestańcie!- zdenerwowałam się i wyszłam z kuchni. Poszłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim. Jak oni mnie denerwują. Dlaczego tacy są? Nie mają własnego życia, więc wpierdalają się w moje? Niech sobie znajdą jakieś zajęcie. Wiem, mają przerwę od koncertowania, ale to nie znaczy, że mają płaszczyć dupy w domu i wcinać się w moje sprawy. Postanowiłam się przespać.
Kiedy sie przebudziłam, była już 17. Na dziewiętnastą mam imprezę. Muszę zacząć się szykować. 
Założyłam piękną suknię balową, buty , rozpuściłam i pofalowałam włosy. Mogłam wychodzić.Zapomniałabym o masce. Zeszłam na dół niezauważona. Udałam się w stronę klubu. Pokazałam zaproszenie i mogłam wejść. W środku pełno osób. 
Bawiłam się cały czas. W końcu zmęczenie dało osobie znać. Usiadłam i przyglądałam się ludziom poruszającym się w rytm muzyki. Moją uwagę przykuła szczególnie jedna osoba. Konkretnie chłopak. Bardzo przypominał mi Liama. Ale zaraz, to niemożliwe. Ale zaraz, on też miał iść dzisiaj na bal maskowy. A może to jednak on. Nie ważne.
Zbliżała się dwunasta. Zostało 5 minut do zakończenia roku 2013. Wszyscy zaczęli pchać się na zewnątrz. Ja poszłam na górę i wyszłam na balkon. Patrzyłam jak organizatorzy imprezy szykują petardy. Zaczęło się odliczanie ostatniej minuty starego roku. Cały czas stałam. Nagle poczułam czyjeś ciepłe dłonie na swojej talli. Czyli jednak mi się nie wydawało. Po perfumach go poznałam. Oparł swoją głowę o moje ramie i patrzył razem ze mną.
T: Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytałam zaciekawiona.
L: Jakbym mógł nie rozpoznać dziewczyny, która zawładnęła moim sercem już dawno temu?
T: Ale mówisz serio? - spytałam zaskoczona.
L: Tak, Vanessa, kocham cię.
T: Jak też cię kocham.
Złączyliśmy usta w słodkim pocałunku. Stawał się coraz bardziej namiętny.
Trzy! Dwa! Jeden! Nowy rok!!!!
Rozpoczął się rok 2014, a my ciągle się całowaliśmy. Fajerwerki ciągle wybuchały, ale co nas to obchodzi? Niechętnie oderwaliśmy się od siebie.
L: Czyli, że zgodzisz się zostać moją dziewczyną? - zapytał z nadzieją.
T: Oczywiście, że tak - przycisnął mnie znów do siebie i z uczuciem musnął moje usta. - Ten rok zapowiada się na prawdę ciekawie...
L: Tak, masz rację.
Przetańczyliśmy resztę imprezy, a chłopcy bardzo się ucieszyli, że jednaj jesteśmy razem. 

********************************************************************************
I jak wrażenia? Podobał się. Zadedykowałam ten imagin Mrs.Payne, ponieważ prosiła o niego pod ostatnim postem. Miałam napisać tego imagina o Harrym, ale skoro była propozycja o Liamie, to jest o Liamie :)
Piszcie w komentarzach z kim chcecie dedykację i czy imagin ma być wesoły, romantyczny, czy smutny, może być nawet  +18 :) Jakie tylko chcecie. Wasze prośby zostaną spełnione! <3

Życzę wszystkim szampańskiego i wybuchowego sylwestra i szczęśliwego nowego roku. Niech ten 2014 przyniesie wam dużo szczęścia i niespodzianek. Spełniajcie swoje marzenia oraz niech ten nowy rok zachęca was do zostawienia po sobie śladu w postaci komentarza! :)

~Klaudia

niedziela, 29 grudnia 2013

~Zayn part 2 (Zakończenie)

Rano obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Otworzyłem leniwie oczy. Usiadłem na końcu łóżka i otarłem oczy. Spojrzałem w stronę Rose. Jeszcze słodko spała. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Założyłem bokserki i udałem się w stronę drzwi. Otwarłem, a w nich stał... 
 ~~~~~~
Otwarłem, a w nich stał Mike, we własnej osobie. Był nieźle wkurzony. Na dzień dobry dostałem z pięści w twarz. Chętnie bym mu oddał, ale przypomniałem sobie, że Rose jeszcze śpi. Postanowiłem rozegrać to inaczej.
T: Co ty odwalasz - zapytałem wkurzony.
M: Ty się jeszcze pytasz? Gdzie jest Rose?
T: Ha, śmieszny jesteś, wiesz? Teraz się siostrą przejmujesz? A może pomyślałbyś o niej wcześniej?
M: Pytam się, gdzie ona jest?
T: A skąd ja mam to wiedzieć - zacząłem łgać w żywe oczy. Nie mogłem wydać Rose. Za bardzo mi na niej zależało, że by ją teraz stracić.
M: Bo mój kumpel widział, jak zgarniałeś ją do swojej bryki i odjechaliście.
T: I to jest ten argument popierający rzekomo fakt, że wiem, gdzie jest Rose?
M: Tak? Pytam się grzecznie ostatni raz, gdzie jest Rose?
Usłyszałem głos zza moich pleców, zanim zdążyłem jej cokolwiek powiedzieć.
R: Co tu się dzieje Zayn, co to za hałasy? - spytała jeszcze zaspana. Miała na sobie tylko majtki i moją za dużą koszulkę. Wyglądała uroczo. Zobaczyła Mika. - O fuck, Mike, co ty tu robisz? Spadaj stąd! Ty masz jeszcze czelność pokazywać mi się na oczy?
M: Czy ty z nim spałaś? - wykrzyknął Mike. Nikt się nie odezwał, a Rose przytuliła się do mnie. - pytam się! Czy cię do reszty pogrzało - coraz głośniej krzyczał. - Rose, ubieraj się w swoje ciuchy i idziesz ze mną!
R: Chyba śnisz, zostaje tutaj. 
M: Ładuj sie do auta!
T: Nie słyszałeś, co powiedziała? Ona zostaje!
M: Nie wpierdalaj się w nie swoje sprawy! - dostałem w oko od Mika.
R: Mike, ty idioto! Co ty narobiłeś?! - zaczęła wrzeszczeć Rose i rozpłakała się. Uklękła przy mnie i pomagała mi się pozbierać.
M: Zostaw tego frajera i chodź! - próbował złapać Rose za nadgarstek i podnieść, ale mu się wyrwała.
R: Jedynym frajerem w tym pomieszczeniu jesteś ty! Wyjdź z tego domu i spierdalaj z mojego życia! Nienawidzę cię! Słyszysz, nienawidzę! Jesteś cholernym dupkiem Mike! - Rose cała zalana łzami uklękła znów przy mnie i przytuliła się mocno do mnie. Ja odwzajemniłem uścisk. Mike rozzłościł się i wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
T: Kocham cię Rose.
R: Ja też cię kocham Zayn.
Pocałowałem ją, a ona to odwzajemniła. 
Zjedliśmy śniadanie i cały dzień przesiedzieliśmy w domu. Byłem tylko z Rose w jej domu, żeby wziąć jej rzeczy. Wieczorem znów zasnęliśmy w swoich ramionach.

Rano obudziły mnie promienie słoneczne wdzierające się do naszego pokoju przez szpary w żaluzjach. Podniosłem się delikatnie, by sprawdzić, czy Rose jeszcze śpi, ale jej już nie było w łóżku. Wstałem i rozejrzałem się dookoła. Drzwi od balkonu były uchylone. Podszedłem po cichu i zobaczyłem Rose opartą tyłem do balustrady. Włosy powiewały jej na wietrze. Właśnie wschodziło słońce. Podszedłem do niej i mocno przytuliłem. Odwzajemniła uścisk. Staliśmy tak w ciszy rozkoszując się chwilą.
R: Przeszedłbyś się ze mną dzisiaj na plażę? - spytała patrząc mi w oczy.
T: Oczywiście - pocałowałem ją delikatnie w usta.
Poszliśmy zjeść śniadanie i poszliśmy nad morze, które było przed moim domem. 
Cały dzień spędziliśmy razem. Wrzucaliśmy się do wody i wgl.
Całowaliśmy się, a łączyło się z tym leżenie w wodzie. Było super. Podczas zachodu słońca spacerowaliśmy brzegiem morza trzymając się za ręce. Na koniec usiedliśmy na kocu i wtuleni w siebie oglądaliśmy końcówkę zachodu słońca. Było bardzo romantycznie. 
R: Ja nie chcę stąd odchodzić. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie - oparła głowę o moje ramię.
T: Jak chcesz, możemy przychodzić tu kiedy będziesz chciała. Nawet codziennie.
R: Serio?
T: Mhm.
R: Kocham się Zayn.
T: Ja tez cię kocham mała - pocałowałem Rose namiętnie w usta. Nasze pieszczoty były coraz bardziej namiętne. Przerwało nam głośne odchrząknięcie. Za nami stał Mike.
R: Czego chcesz? - warknęła na niego Rose.
M: Przeprosić.
R: Ha, ty i przeprosiny? Wiesz co, chyba niedosłyszałam!
M: Na prawdę. Chciałbym przeprosić i ciebie, i Zayna. Nie wiedziałem, że on dale ci tyle szczęścia. Myślałem, że chciał cie tylko przelecieć, wiesz, wykorzystać.
T: Przestań, nie mogę tego słuchać. Przyszedłeś przeprosić, czy wytykać nam to, co sobie pomyślałeś, lub nie. 
M: Masz rację, chcę, abyśmy żyli w zgodzie. Jeśli on daje ci to, co cię tak bardzo uszczęśliwia, to jestem w stanie zaakceptować wasz związek.
R: Serio? - zapytała ze zdziwieniem, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała. Szczerze, to ja też w to nie bardzo wierzę.
M: Wrócisz do domu?
R: Wiesz, to, że jesteśmy w zgodzie, nie znaczy, że zostawię Zayna - spojrzała na mnie niepewnie. 
T: Możesz to potraktować, jako taka dorosłą wyprowadzkę do chłopaka - puścił mi oczko i pocałował.
M: No w porządku, jeśli tego właśnie chcesz. To pa - uśmiechnął się do nas Mike i odszedł.
T: To co, teraz będziemy żyć długo i szczęśliwie?
R: Tak, tak myślę - uśmiechnęła się do mnie. Wróciliśmy do domu. Zaczęliśmy się namiętnie całować. Musieliśmy to uczcić...

*****************************************************************************************************
I koniec. Podobał się? Mam nadziej, że tak :) Liczę na komentarze!!! Przypominam o ankietach po prawej stronie bloga, w których bierzcie udział!!!!!  
Kocham wassss <3
Dziękuję wam za ponad 1500 wyświetleń!!!!!!! :)

~Klaudia

sobota, 28 grudnia 2013

~Zayn part 1

To właśnie ten dzień. To właśnie dziś wezmę udział w swoim pierwszym poważnym wyścigu samochodowym. To właśnie dzisiaj poczuję, co to jest prawdziwy speeding. Będę się ścigał z prawdziwymi i doświadczonymi speederami. Zamiłowanie do szybkich samochodów odziedziczyłem po moim dziadku. Ojciec jakoś nie specjalnie lubił szybkie wozy. On fascynował się motorami. Niestety, prędkość go zabrała z tego świata. Pięć lat temu brał udział w nielegalnym wyścigu motorów. Było ślizgo po deszczu. Nie wyhamował na zakręcie i nie wyrobił. Zginął na miejscu. Był najlepszym i najbardziej znanym motocyklistom. Brakuje mi go. Moja mama umarła siedem lat temu na raka. Teraz mieszkam przelotem u babci. Przelotem, dlatego, że wszędzie jest mnie pełno. Czasem zatrzymam się u jakiegoś kumpla, lub przenocuję w motelu. Nie mogę narzekać na brak pieniędzy. Często ścigam się w małych ulicznych wyścigach, ale przy mnie tamci wypadają na amatorów, a ja na zawodowca. Wygrywam i mam kasę.
Nastał wieczór. Wsiadłem w swoją gablotę i ruszyłem w stronę miejsca wyścigu.
Na miejscu było już mnóstwo osób. Podjechałem w wyznaczone miejsce swoim Ronn Motors Scorpion. Na środku placu stało czerwone porschecarrera GT. Należało do Mika – najlepszego i najpopularniejszego speedera w tym mieście. Był bardzo niebezpieczny, ale przyjdzie mi dzisiaj się z nim zmierzyć.
Wysiadłem z auta i oparłem się o nie. Patrzyłem w stronę Mika. Nie interesował mnie on sam, ale dziewczyna, która stała za nim. Była piękna. Miała brązowe włosy, piękne oczy tego samego koloru. Uroku dodawał jej aparat ortodontyczny. Jej uśmiech był powalający. Właśnie zauważyłem, że Mike gdzieś odszedł. Postanowiłem do niej podejść. Stała sama. Uśmiechała się do mnie.
T: Hej, jak cię zwą śliczności?
D: Jestem Rose.
T: Zayn Malik. - wyciągnąłem rękę w geście przywitania. - Kim jest dla ciebie Mike? To twój chłopak?
R: Nie, to mój brat. A tak w ogóle, to co ty tutaj robisz? Komu będziesz kibicował? - spytała z rozbawieniem. Zaśmiałem się.
T: Nie jestem żadnym kibicem. Widzisz tą brykę – rzuciłem głową w stronę swojej gabloty. - To mój wóz.
R: Czyli, że przyjechałeś zaszpanować wózkiem po tuningu?
T: Mała, przyjechałem się ścigać – przybliżyłem się do niej na niebezpieczną odległość. Stanęła na palcach, chwyciła kołnierzyki mojej skórzanej kurtki w ręce i szepnęła mi do ucha.
R: Trzymam za ciebie kciuki. Życzę szczęścia – chciała pocałować mnie w policzek, a ja odwróciłem się tak, że trafiła w moje usta. Chciałem przedłużyć pocałunek, ale nam przerwano. Między nas wszedł Mike. Odciągnął nas od siebie gwałtownym szarpnięciem. Najpierw zwrócił się do Rose.
M: Rose, co ty odpierdalasz? Już powinnaś być przy mojej bryce!
T: Koleś, odjebało ci? To jest twoja siostra! - zacząłem jechać na Mika. - Nawet jeśli by nie była twoją siostrą, to kobiet się tak nie traktuje, co ty sie z choinki urwałeś!
M: Nie wpierdalaj się i trzymaj łapy zdala od Rose. Tylko znów spróbujesz się do niej zbliżyć, to nie ręczę za siebie! - już podniósł rękę ściśniętą w pięść, ale Rose go powstrzymała.
R: Mike, co ty robisz, zostaw go!
M: A kto to w ogóle jest? Co on tu robi?
R: Będzie się ścigał.
M: Haha, dobra – roześmiał się. - Ty masz zamiar ze mną konkurować?
T: Tak, mam zamiar cię rozwalić.
M: Spróbuj – roześmiał się Mike. On na prawdę sobie ze mnie drwił. - Lepiej zajmij miejsce, bo zaraz zaczyna się wyścig – prychnął.
R: Mike, przestań!
M: Zamknij się i chodź – pociągnął Rose za za rękę. Ta posłała mi ostatnie zatroskane spojrzenie. Współczułem jej takiego brata. No cóż, nie pozostało mi nic innego, jak udać się na linię startu. Wsiadłem do samochodu. Podjechałem na wyznaczone miejsce. Stałem obok Mika. Mierzyłem się z nim wzrokiem. Po chwili przeniosłem wzrok na Rose. Posłała mi uroczy uśmiech i przygryzła wargę spuszczając delikatnie wzrok. Ja także przygryzłem lekko wargę. Mike cały czas nas obserwował i wiedział, że coś jest na rzeczy. Walnął otwarta dłonią w kierownicę i opadł na fotel.
Przed nami stanęła skąpo ubrana dziewczyna z pistoletem, którym miała rozpocząć wyścig. Strzał. Wyścig rozpoczął się. Ruszyłem z piskiem opon. Walka była wyrównana. Ja i Mike prowadziliśmy, reszta była z tyłu. Jechaliśmy łeb w łeb. Było widać metę. Nacisnąłem gaz do końca. Wygrałem. Byłem szczęśliwy. Dziadek byłby ze mnie dumny. Było ciężko, ale się udało. Wyszedłem z samochodu i poszedłem do Mika po nagrodę.
M: To był jednorazowy fart.
T: Fart, czy nie fart, grunt, że cię rozwaliłem – zebrani kibice zaczęli drwić z Mika i kibicować mi. Zalazłem mu za skórę.
Nagle podbiegł jakiś koleś, kumpel Mika.
K: Spadamy! Gliny już tu jadą!
Wszyscy spanikowani zaczęli uciekać, a ja stałem i patrzyłem. patrzyłem jak Mike wsiada do samochodu i zostawia Rose samą. podbiegłem do niej. złapałem ją za rękę.
T: Mała, chodź - spojrzała na mnie i zrobiła, co jej kazałem.
Pobiegliśmy do mojego samochodu. Policja była coraz bliżej. Wsiadłem za kierownicę, a Rose zajęła miejsce pasażera. Ruszyłem najszybciej jak się dało. Policja cały czas nas goniła, lecz udało mi się uciec. Podjechałem do mojego domu. Wjechałem od razu do garażu. Zatrzymałem auto. Byliśmy bezpieczni. Oparłem głowę o fotel i spojrzałem w stronę jeszcze wystraszonej Rose. Ona zrobiła to samo.
T: Udało się - odetchnąłem z ulgą.
R: Tak, udało.
 Nagle w tym samym momencie rzuciliśmy się na siebie i zaczęliśmy się na serio namiętnie całować. Byliśmy spragnieni siebie. Nie mogliśmy przestać. przenieśliśmy się na tylne siedzenie. Pozbywaliśmy się swoich ubrań. Było nam dość nie wygodnie w samochodzie, więc wziąłem na pół nagą Rose na ręce i zaniosłem do domu. Tam udałem się w stronę sypialni. Położyłem ją na łóżko, a sam zawisłem nad nią. Dawno nie czułem czyjeś bliskości i brakowało mi tego. Ona też była nieźle napalona, tak samo jak ja.
Po tej jakże gorącej nocy zasnęliśmy w swoich ramionach. Rose było równie dobrze, co mnie. 
Rano obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Otworzyłem leniwie oczy. Usiadłem na końcu łóżka i otarłem oczy. Spojrzałem w stronę Rose. Jeszcze słodko spała. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Założyłem bokserki i udałem się w stronę drzwi. Otwarłem, a w nich stał...  

*********************************************************************************
Mam nadzieję, że się podoba, bo nie najlepiej u mnie dzisiaj z weną :)
Proszę, komentujcie!!!!!!! <3

~Klaudia

piątek, 27 grudnia 2013

~Niall

*Oczami Nialla*


Odkąd pamiętam ubóstwiałem psy. Towarzyszyły mi one od dzieciństwa. W domu miałem nadpobudliwego labradora. Kiedy przyszedłem na świat on miał dziesięć lat. Niedługo potem zdechł. Było mi dość ciężko, choć miałem jakieś cztery lata. Potem wzięliśmy ze schroniska młodego Golden Retrievera. Kochałem także tego psa. Niestety zdechł miesiąc temu. I tak żył bardzo długo, jak na psa. Całe 15 lat. Teraz mam kolejnego. Wabi się Marley. Jest to rasa Labrador. Kocham Labradory, a imię mu dałem po tym, jak obejrzałem film "Marley i ja". Tak mi się spodobało, że postanowiłem też go tak nazwać. Może i nie psoci aż tak, jak filmowy Marley, ale swoje ma za uszami.

*Oczami Lisy*

Praca w schronisku dla psów nie jest taka łatwa, ale za to bardzo przyjemna. Kocham to wesołe stworzenia. Wstaję rano z uśmiechem na twarzy, wiedząc, że idę do pracy. Każda spędzona w niej chwila daje mi tyle radości! Niestety nie mam żadnego psa w domu, ponieważ mój brat – Andy ma uczulenie na sierść psów. Nie tylko psów. Nie możemy mieć żadnego zwierzaka domowego. Szkoda. Za to mam swoją ulubienicę w schronisku – April. Jest to Labrador i ma około pół roku. Obiecałam sobie, że jak zamieszkam na swoim to ją zaadoptuję. Nastąpi to niedługo, bo za tydzień kończę osiemnaście lat, a za dwa tygodnie się wyprowadzam. Pensja z pracy w schronisku zdecydowanie wystarczy mi na życie, ponieważ moi jakże nadopiekuńczy rodzice uparli się, że będą opłacać mi mieszkanie i wszelkie rachunki, więc pensję mam tylko dla siebie. Kocham ich, ale oni chyba nie zdają sobie z tego sprawy, że jestem dużą dziewczynką i staram się usamodzielnić, ale oni mi w tym ani trochę nie pomagają. Ale i tak ich kocham nad życie.
Jest piękna pogoda. Trzeba to wykorzystać, zwłaszcza, że nie zawsze jest tak pięknie w Londynie. Czas zabrać April na spacer.
Siedziałam na ławeczce w cieniu. April bawiła się piszczącą zabawką, którą wzięła ze sobą. Nagle podniosła głowę, rozejrzała się dookoła i ruszyła w stronę lasku. I co ona odwala. Rzuciłam się w pogoń za nią. Przestraszona szukałam jej, ale nie mogłam jej znaleźć. Po piętnastu minutach poszukiwań znalazłam ją. Siedziała przy stawku z jakimś innym Labradorem. Okazywały sobie sporo czułości. Uśmiechnęłam się na sam widok dwóch zakochanych psów. W tym samym momencie z drugiej ścieżki prowadzącej do tego stawku wybiegł przystojny blondyn. Z dali widziałam, że ma niebieskie oczy. Ale co to była za dal. To było ledwo kilkanaście metrów. Przypatrywał mi się chwilę i słodko uśmiechnął w moim kierunku. Odwzajemniłam uśmiech. Ruszył w moim kierunku.

*Oczami Nialla* (ten sam czas)

Dzisiaj miałem wolne. Z jednej strony cieszyłem się, a z drugiej byłe smutny. No urlop. Niby fajnie, bo mogę pospać, a ja bardzo lubię spać. Spędzę cały dzień z moim kochanym pieskiem. Smutno, bo nie zobaczę dziś reszty psów. W sumie, kilka plusów, jeden minus. Nie było tematu.
Trzeba skorzystać z dzisiejszego pięknego dnia. Uwielbiam takie dni, jak ten. Zazwyczaj spędzam je całe dnie w parku z Marleyem, albo jeszcze z innymi psami ze schroniska, które również uwielbiam wyprowadzać. Dzisiaj nie było inaczej.
Bawiłem się z Marleyem w środku parku. Jako, że miał dopiero pół uczyłem go aportować. Całkiem nieźle mu szło. W pewnej chwili coś go ugryzło. Zaczął biec w stronę niedaleko rosnącego lasku. Spanikowany pobiegłem za nim. Po chwili poszukiwań znalazłem swoją zgubę. Siedział przy stawku i miział się z jakąś dotąd nieznana mi suczką. Uśmiechnąłem się. Nagle spojrzałem w swoją prawą stronę. Na końcu drugiej dróżki stała śliczna brunetka z brązowymi oczami. Uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła śmiech. Chyba się zakochałem. Ona była cudowna. Postanowiłem do niej podejść i zagadać.
T: Hej, jestem Niall.
D: Lisa.
T: To twój pies? - spojrzeliśmy w stronę tulących się do siebie psów.
L: Tak, widać bardzo się polubiły – zaśmiała się dziewczyna. - Jak się wabi twój pies?
T: Marley. A twój?
L: Bardzo ciekawe imię. Moja suczka wabi się April.
T: Co byś powiedziała na to, żebym cię zabrał na lody?
L: Bardzo chętnie – oboje uśmiechnęliśmy się do siebie i poszliśmy na lody. W drodze dożo ze sobą rozmawialiśmy. Lisa to na prawdę cudowna dziewczyna. Zauroczyła mnie. Mam nadzieję, że ta znajomość nie zakończy się szybko.

*Oczami Lisy*

Niall bardzo mnie zauroczył. Czuję, że nie lubię go tylko jak przyjaciela. Bardzo mi się podoba jego charakter, pomijając już to, że mam słabość do blondynów i bardzo podobają mi się niebieskie oczy. On dla mnie jest ideałem. Myślę, że ja też nie jestem mu obojętna, bynajmniej mam taką nadzieję. Nasze psy też się bardzo polubiły.
Wyjście na lody bardzo nas do siebie zbliżyło, niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Musieliśmy się rozstać.

*Oczami Nialla*

Przyszedł czas rozstania. Tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać. Zakochałem się w niej.
T: Słuchaj, Lisa, nie chcę się z tobą rozstawać.
L: Ja z tobą też.
T: Dasz mi swój numer?
L: Jasne.
Wymieniliśmy się numerami. Przytuliliśmy się na pożegnanie. Odsunęliśmy się od siebie kawałek, a nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Oparliśmy o siebie swoje czoła i przymknęliśmy oczy. Nasze wargi złączyły się w słodkim pocałunku, który stawał się coraz bardziej namiętny. Gdy już się od siebie oderwaliśmy mocno się w siebie wtuliliśmy.
L: Niall, wiesz, przecież my nie żegnamy się na zawsze.
T: Wiem, ale każda minuta bez ciebie dla mnie to wieczność.
L: O jejku, to strasznie miłe. Wiesz, muszę już iść, bo mnie wyrzucą z pracy.
T: A gdzie pracujesz?
L: W schronisku dla psów, niedaleko centrum, a ty?
T: Ja też pracuję w schronisku, jest niedaleko stąd. Dzisiaj mam wolne.
L: Rany, jak dużo nas łączy – zaśmiała się.
T: Tak, masz rację. To leć, nie chcę, żebyś przeze mnie wyleciała.
L: No to pa – musnąłem ostatni raz jej wargi i patrzyłem jak się oddala.
Czy to jest realne? Znam ją jakieś cztery godziny i zdążyłem się w niej zakochać. Całowaliśmy się. To musi coś znaczyć. Niewiarygodne, że los postawił na mojej drodze tak cudowną i piękną dziewczynę.
Wróciliśmy ze spaceru. Dałem Marleyowi karmę, nalałem wodę, a sam położyłem się na kanapie w salonie i rozmyślałem o Lisie.

Rano obudziło mnie coś mokrego, co było na mojej twarzy. Zaśmiałem się.
T: Haha, Lisa, przestań.
Ocknąłem się i zorientowałem, że to nie Lisa, a Marley liże mnie po twarzy.
T: O fuuu. Marley, proszę cię, dość tych czułości – usiadłem na łóżku i zacząłem głaskać mojego psiaka.
T: Co Marley, tęsknisz za April, co nie?
Zapiszczał. To było oczywiste, że za nią tęskni.
T: Tak, wiem, ja też już tęsknię za Lisą. Może uda nam się z nimi spotkać jutro, bo znów mam wolne – pies zaczął wyć z radości, tak jakby doskonale wiedział, co powiedziałem. - Niestety dzisiaj muszę iść do pracy, więc się z nimi nie zobaczymy.
Skoro nie mogę się z nią spotkać, to może przynajmniej do niej napiszę.
"Dzień dobry księżniczko, wstałaś już? Xoxo N"

"Właśnie wstałam :)"

"Obudziłem cię??? x"

"Nie, nie obudziłeś mnie, ale miałeś wyczucie czasu :D "

"Tęsknię <3"

"Ja też i to strasznie :( <3"

"Co robisz jutro?"

"Właściwie to nic, jutro mam wolne, po jutrze też, więc nic nie robię :)"

"Mógłbym cię porwać na plażę? :)"

" Pewnie :P. O której mam być gotowa???"

"O 10 będę pod twoim domem. Wolisz się przejść, czy mam podjechać
po ciebie samochodem?"

"Wolę się przejść :)"

"Ok, już nie mogę się doczekać xoxo "

"Ja też <3. No i Marley tak samo. To do jutra :)"

"Do jutra <3"

Dzisiejszy dzień minął w miarę szybko. Chodziłem jak we śnie. Cały czas myślałem o Lisie. No tak, czemu ja się dziwie, tak to już jest z zakochanymi. Położyłem się wieczorem myśląc o niej. Jak ja bym chciał zasypiać obok NIEJ, budzić się przy JEJ boku. Zasnąłem. Śniłem o NIEJ.

Obudziłem się o ósmej godzinie. Byłem już pod jarany tym, że cały dzień spędzę z Lisą. Ten dzień będzie wyjątkowy.
Ogarnąłem się szybko, wziąłem wszystkie potrzebne rzeczy i poszedłem pod dom Lisy. Niemal od razu otworzyła.
T: Hej piękna.
L: Cześć – podeszła do mnie i pocałowała mnie prosto w usta. Uśmiechnąłem się. Nie spodziewałem się tak miłego powitania.
T: Cóż za miłe powitanie – uśmiechnąłem się, a ona się zarumieniła. Jest taka urocza. - Może powtórzymy? - zapytałem się z nadzieją i nadstawiłem usta do pocałunku. Ona zaśmiała się i przyłożyła mi palec wskazujący do ust.
L: Może później – udawałem, że posmutniałem. - Oj, no nie smuć się. Co mam zrobić, żebyś się uśmiechnął i był zadowolony? - trafiła z pytaniem.
T: Chcę buziaka – zaśmiała się i cmoknęła mnie w usta, a ja nie jestem głupi. Chciałem więcej. Pogłębiłem pocałunek, który ona także oddała. Ona też tego chciała. Odłożyłem torby przed domem i mocno ją do siebie przyciągnąłem. Ona zarzuciła mi ręce na szyję. Oderwaliśmy się od siebie.
L: Już nie będę miała spokoju – zaśmiała się.
T: Dlaczego?
L: Moi rodzice na stówę nas widzieli. Jak przyjdziemy z plaży, przedstawię cię im. Inaczej spokojnie nie zasnę.
T: Tak się zastanawiam, przedstawisz mnie jako kogo?
L: No nie wiem, może jako jakiegoś znajomego, z którym całowałam się pod samym domem, a może jako zwykłego przyjaciela, z którym całowałam się pod samym domem, a może... - pocałowałem ja namiętnie.
T: A może jako chłopaka?
L: Tak też może być – uśmiechnęła się do mnie słodko.
T: Czyli zgodzisz się być moją dziewczyną?
L: Jasne, że tak – znów mnie pocałowała.
T: Dobra, bierzemy manatki, zawołaj psy i idziemy.
L: A gdzie ona są? - spytała się zdziwiona.
T: Jak to gdzie? Zostawiłaś otwarte drzwi i Marley pobiegł do April.
L: O nie. Tylko nie to, ona ma cieczkę.
Z twarzy zszedł mi uśmiech.
T: Ale ja jestem za młody, żeby zostać dziadkiem. Nie mam nawet dzieci, a już mam być dziadkiem? Lecimy po nie.
Wpadliśmy do domu jak torpedy. Od razu pobiegliśmy do salonu. Odetchnęliśmy z ulgą. W pokoju siedzieli rodzice Lisy. Bawili się z Marleyem.
T: Czyli jednak nie będę dziadkiem.
Mama: No upiekło wam się. Lisa, może przedstawisz nam swojego chłopaka.
L: A, tak. Mamo, tato, to jest Niall. Niall, poznaj moich rodziców.
T: Bardzo miło mi państwa poznać – podszedł do mojej mamy i pocałował ją w zewnętrzną część ręki. Następnie podszedł do taty i podali sobie męski uścisk.
Tata: Dbaj o nią.
T: Oczywiście, będę – Lisa uśmiechnęła się, podeszła do mnie i wtuliła się w mój bok, a ja ją objąłem. Pocałowałem ją w skroń.
L: Dobra, czas to pieniądz, a i tak za dużo czasu już straciliśmy. Bierzemy psy i idziemy.
M: Daj sobie spokój, my zajmiemy się psami, a wy idźcie na plażę.
L: No ok, ale April najpóźniej za pół godziny musi być doprowadzona do schroniska. Jeszcze nie jest moja i nie mogę jej przetrzymywać.
M: Spokojnie, my z tatą ją odprowadzimy, a wy idźcie i nacieszcie się sobą.
T: Na pewno? Są państwo pewni, że Marley nie sprawi państwu kłopotów? Może ja go jednak wezmę.
M: Weź Lisę i idźcie już.
T: W porządku. To dziękuję i do zobaczenia.
M: Do zobaczenia.
Pod domem zabraliśmy manatki, chwyciliśmy się za ręce i poszliśmy nad jezioro. Droga zajęła nam jakieś piętnaście minut. Na miejscu rozłożyliśmy koc i zdjęliśmy zbędne ubrania. Kiedy zobaczyłem Lisę w stroju kąpielowym, to mnie po prostu zatkało. Miała idealną figurę. Miała co pokazać.
T: (zagwizdał), no, masz czym się pochwalić.
L: Głupek – odwróciła się tyłem do mnie i zaczęła balsamować ciało.
T: Posmarować ci plecki – spytałem się jej nad uchem, przygryzając jego płatek. Poczułem, jak przeszły ją dreszcze. Cieszyłem się, że działam na nią w taki sposób. O to mi właśnie chodziło.
L: Proszę cię, przestań – zaśmiała się słodko.
T: Dlaczego?
L Bo tak, a teraz możesz mi posmarować plecy – podała mi kerm z filtrem, który odebrałem od niej ze zrezygnowaniem. Nalałem na ręce trochę jasnej substancji i delikatnie z uczuciem zacząłem wcierać krem w jej plecy. Najpierw od środka, a potem coraz bardziej na boki. Zacząłem zbliżać dłonie do jej biustu. Zorientowała się.
L: Niall – krzyknęła. - Ty zdemoralizowany idioto! Co ty sobie wyobrażasz! - zaczęła krzyczeć. Zatkałem jej usta pocałunkiem, który odwzajemniła. Położyłem się na niej.
L: Niall – wyrwała przez pocałunki. - Przestań, nie jesteśmy tu sami. Jest cała plaża ludzi, a ty tu takie rzeczy odwalasz.
T: Mogłaś nie krzyczeć.
L: Ale to ty zacząłeś się do mnie dobierać na środku najbardziej zatłoczonej plaży.
T: Moja wina, że cię pragnę?
L: Pragniesz mnie na środku plaży? - zaśmiała się.
T: Mogę cię pragnąć u mnie w domu – posłałem jej uwodzicielski uśmiech.
L: A nie możesz wieczorem? - uśmiechnęła się chytrze.
T: Grr, nierzeczna Lisa – przygryzła dolną wargę, a ja już nie mogłem wytrzymać i rzuciłem się na nią. - Proszę cię, chodźmy do mnie.
L: Dobra, chodź.
Strasznie się ucieszyłem. Już byłem na nią tak napalony, że myślałem, że jak się nie zgodzi, to będę skazany na cierpienie.
Spakowaliśmy wszystkie rzeczy, objąłem Lisę w pasie i poszliśmy do mojego domu.
L: Mieszkasz sam?
T: Tak, od jakieś pół roku.
L: Fajnie masz, ja za dwa dni będę pełnoletnia i będę mogła zamieszkać sama i wreszcie zaadoptować April. Kocham ją jakby była moja, ale w świetle prawa jeszcze nie jest.
T: Wiem, że to może głupie, ale jak chcesz, to możesz zamieszkać ze mną.
L: Mówisz serio?
T: Tak, miałbym cię cały czas dla siebie i nie musielibyśmy kombinować, jak się spotkać. Zobacz, było by to nam na rękę. To jak, zgadzasz się? - zapytałem z nadzieją.
L: Ok, zgadzam się – uśmiechnęła się do mnie, a ja to odwzajemniłem i mocno pocałowałem w usta.
T: Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy.
L: Ja też.
T: Kocham cię.
L: Ooo, ja też cię kocham Niall – mocniej się we mnie wtuliła.
Doszliśmy do domu. Odłożyliśmy torby w przed pokoju. Zdjęliśmy buty i od razu rzuciłem się na Lisę. Oddała każdy pocałunek. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Położyłem ją na łóżko i stopniowo zaczęliśmy pozbywać się swoich ubrań. Dalej wiadomo, co się działo...

*Pięć miesięcy później*

Dziś wigilia. Nasze pierwsze święta, które spędzamy razem z naszymi rodzicami. Rodzice Lisy od razu zgodzili się, aby zamieszkała u mnie. Teraz zasiadamy przy do stołu. Razem Lisą przygotowaliśmy wszystkie potrawy. Były na prawdę pyszne.
T: No, teraz czas na prezenty! - wykrzyknąłem uradowany. Wszyscy się tylko zaśmiali.
L: Dobra, chodźmy.
Poszliśmy pod choinkę. Jako pierwszy prezenty do rąk wziąłem ja. Dałem je swoim i Lisy rodzicom. Lisa również przekazała prezenty moim i swoim rodzicom. Przyszedł czas na nas. Podszedłem pierwszy. Przekazałem mojej wybrance małe pudełeczko, w którym był diamentowy naszyjnik z wygrawerowanymi naszymi inicjałami.
L: O jejku, kochanie, dziękuję – mocno mnie przytuliła. Założyłem jej łańcuszek.
Podeszła do stolika obok i zabrała z niego małe, czerwone pudełeczko, przepasane złotą wstążką. Podała mi je. Była lekko zdenerwowana. Nie miałem pojęcia, co może się w nim znajdować. Otworzyłem je. Byłem w szoku. W środku znajdował się mały, biały przedmiot. Spojrzałem na Lisę, a ta się do mnie nieśmiało uśmiechnęła. Lisa jest w ciąży! Od razu podszedłem do niej i mocno ją przytuliłem. Nie mogłem w to uwierzyć, będę ojcem.
MM: I co, co dostałeś? - pytała się moja mama.
T: Najpiękniejszy prezent na świecie.
MT: Czyli?
T: Lisa jest w ciąży.
MM: Na prawdę?! O matko boska, chodźcie tu dzieciaczki! Nie mogę uwierzyć, będę babcią! - moja mama aż się wzruszyła. W sumie mama Lisy też. Jetem najszczęśliwszym facetem na świecie. Mój pies również znalazł szczęście u boku April. I jednak chyba będę dziadkiem, bo April jest coraz większa.  
********************************************************************************
Nareszcie dodaję imagina o Niallu. Wiem, miałam go dodać przedwczoraj, ale byłam u cioci do godziny 23, a wczoraj po prostu nie zdążyłam go napisać i trochę nie miałam weny. Ale dodaję go dzisiaj. Trochę długi i trochę nieogarnięty. Mi się osobiście nie zbyt podoba... Miałam go podzielić na dwie lub nawet trzy części, ale zostawiłam w jednej. Mam nadzieję, że się podobał i was nie zawiodłam. Ten pomysł również podsunęła mi Julia, dziewczyna, której pomysłem również był imagin o Lou. Stworzyłyśmy taki "duet". Wpadła na pomysł, że ona będzie rzucała pomysłami, a ja będę pisała. Na razie się sprawdza :). Mam od niej jeszcze dwa pomysły, które w najbliższym czasie zamierzam zrealizować.

Proszę o komentarze!!! :) 

Dziękuję za przeszło 1300 wejść!!!! KOCHAM WAS!!!!! DZIĘKUJĘ!!!! <3

~Klaudia 

wtorek, 24 grudnia 2013

~Louis

Święta dają mi bardzo dużo szczęścia. Na pewno nie tylko mi, ale bardzo je lubię. Jako mała dziewczynka bardzo lubiłam dostawać prezenty. Od pewnego czasu wolę je dawać komuś, niż dostawać. Oczywiście nie prezenty w święta liczą się najbardziej, ale ten szczególny czas spędzony w gronie najbliższych. W zeszłym roku święta spędziłam u rodziny. Tym razem ja i moi przyjaciele spotykamy się u mnie w domu. Będzie Meg i Trish – moje BFF, kilku innych znajomych i oczywiście jakby mogło zapomnieć naszego najlepszego przyjaciela – Louisa. On mi się tak strasznie podoba. Wiem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale ja już nie potrafię patrzeć na niego, jak na zwykłego przyjaciela. Po prostu nie umiem. Jako, że jestem dość otwarta i śmiała nigdy nie mam problemu z dogadaniem się z każdym, ale przy nim czasem brakuje mi języka w gębie. O mojej sekretnej miłości do Louisa wiedzą tylko Trish i Meg. Kiedyś mi mówiły, że ja mu się też podobam. Co ja gadam, kiedyś? One trąbią o tym cały czas, choć ja nie zbyt im wierzę. Tak, czy tak, nie mogę doczekać się świąt.
Wigilia zbliża się nie ubłaganie szybko. 
- Za tydzień święta, a my nie mamy żadnych prezentów - powiedziała przejęta Trish.
- Och Patty, ty to zawsze wszystko na ostatnią chwilę. Tylko ty nie masz jeszcze żadnego prezentu. Ja właściwie mam już wszystkie. A ty Diana? - spytała mnie spokojna Meg.
- Ja tylko nie mam prezentu dla Louisa. Nie mam żadnego pomysłu. Nie dość, że to prezent pod choinkę, to jeszcze ma urodziny.
- Masz rację, też muszę mu coś fajnego kupić. Co wy na to, żeby skoczyć do centrum handlowego? Wiecie, dzisiaj piżama - party, a jutro koło dziesiątej lecimy na świąteczne zakupy. Centrum jest dwa kroki stąd, więc jak? - rzuciła Meg.
- Świetny pomysł, ja kupię wszystkim prezenty, bo nie mam dosłownie nic dla nikogo - powiedziała Trish.
- Patty, ty moja małpo, zacznij się streszczać - zaśmiałam się do mojej przyjaciółki. - Co wy na to, żeby wziąć Louisa?
- Pewnie, czemu nie?
- To weź do niego zadzwoń - powiedziała Peg. 
- No ok.
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Lou. Po dwóch sygnałach odebrał.
~No co tam piękna?
~Dobrze wiesz, że u mnie zawsze jest wspaniale - zaśmialiśmy się oboje. - Idziemy jutro z Trish i Meg do centrum, nie chciałbyś iść z nami?
~Wiesz, chętnie bym zwami poszedł, ale jutro muszę iść do pracy.
~No to szkoda.
~No wielka, wolałbym z wami posiedzieć lub iść na zakupy, ale obowiązki wzywają .
~Nie no spoko, rozumiem, no to pa.
~Pa, piękna.
Zakończyliśmy rozmowę, a na moje usta mimowolnie wpłynął uśmiech. Dwa razy powiedział do mnie piękna. Ale mam podnietę, masakra!
- Ty, co się tak szczerzysz? - zapytała mnie Meg z podejrzliwym uśmieszkiem.
- Rozmawiałam z Lou, ale on musi iść jutro do pracy.
- A faktycznie, coś mi wczoraj wspominał - dodała Trish. Ona coś ukrywa. Ale nie wnikam.
- A cieszysz się ponieważ? - zapytała znów Meg.
- Powiedział do mnie piękna - uśmiechnęłam się do moich psiapsiółek.
- Serio??? - kiwnęłam twierdząco głową. - Aaaaaaaaaaaaaaa - zaczęły krzyczeć.
- Mówiłam ci, leci na ciebie - zaśmiała się do mnie i przytuliła mnie Megan.
- To będą wyjątkowe święta - podsumowała Trish.
- Zdecydowanie tak - powiedziałam.
Zrobiłyśmy sobie paznokcie, makijaż i takie typowe rzeczy związane z babskim piżama - party. Skończyło się na bitwie na poduszki. Będziemy miały co sprzątać rano. Po zabawach do pierwszej w nocy w końcu położyłyśmy się spać. 

Rano obudziły mnie moje wariatki. O ósmej już biegały po domu. Dzięki Bogu mieszkam na parterze. Najpierw wzięłyśmy się za posprzątanie tego burdelu. Później zjadłyśmy śniadanie i ubrałyśmy się. W końcu poszłyśmy na zakupy. Tylko problem wciąż tkwi w prezencie dla Lou. Co ja mam mu kupić? Może zegarek? Widziałam taki śliczny wysadzany kryształami. Cena była duuuża, ale Lou jest wart każdych moich pieniędzy. 

Pobiegałyśmy po centrum. Dziewczyny kupiły to, co miały kupić, a ja kupiłam zegarek Louisowi. Nie obeszło się bez kupienia kiecek na Wigilię. Na koniec kupiłyśmy sobie kawę na wynos i ruszyłyśmy powoli w stronę wyjścia. Na środku głównego placu w CH stała wielka, piękna choinka. Obok niej na platformie stało wielkie krzesło, a na nim siedział święty Mikołaj. Stanęłyśmy w oddali i przyglądałyśmy się Gwiazdorowi. W kolejce do niego stało może pięcioro dzieci. 
- No dalej, idź! - zachęcała mnie Meg.
- No właśnie, leć! - dodała Patty.
- Co? Powaliło was? Ila ja mam do choler lat?! Same idźcie.
- No dalej, idź i usiądź Mikołajowi na kolana. Zobacz jaki sexi jest - śmiały się ze mnie dziewczyny.
- Co? Nie!
Mikołaj chyba to zobaczył. Zaśmiał się. Miał czerwone, obcisłe rurki. Musiał być młody. Wyglądał dość znajomo, nawet z brodą.
- Chodź do Mikołaja - zwrócił się do mnie. - Usiądź dziecko na kolanka i powiedz, czego pragniesz.
- Ale, że ja? - spytałam wskazując palcem wskazującym na siebie.
- Tak, ty.
Dziewczyny zachichotały i popchnęły mnie w stronę brodatego. One coś kombinują, ale co? Niepewnie usiadłam na kolana Mikołajowi. Ten przycisnął mnie bliżej siebie. Nasze twarze dzieliły milimetry. Spojrzałam mu w oczy, Już wiedziałam, że to ON. Zsunęłam mu lekko brodę i delikatnie pocałowałam. On przycisnął mnie jeszcze bliżej siebie i pogłębił pocałunek. Całowaliśmy się bez opętania. Zapomnieliśmy o Bożym świecie. Nie liczyło się teraz to, że właśnie okazujemy sobie czułość w samym środku CH i gapi się na nas setka ludzi i jeszcze dzieci ustawione w kolejce do świętego. Liczyliśmy się tylko my. W końcu przerwaliśmy pocałunek i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
- Nie chciałabyś zostać panią Mikołajową - uśmiechnął się do mnie Louis.
- Jasne, że tak - zaśmiałam się i jeszcze raz musnęłam jego usta. - Wiesz, ja już może sobie pójdę, bo ludzie i dzieci dziwnie się na nas gapią - szepnęłam mu na ucho.
- A czego się spodziewałaś, że święty Mikołaj całujący się z piękna dziewczyną to dla nich normalny widok. To wszystko przez ciebie. Właśnie ujawniłaś tożsamość świętego!
- Oj, przepraszam - pocałowałaś go ostatni raz. - Ja już idę.
- Pa kochanie - uśmiechnął się do mnie. Wstałam, a Lou klepną mnie w tyłek. Wystraszyłam się i podskoczyłam. Ten się tylko głupio zaśmiał.
Podeszłam do dzieci.
- Nie radzę wam iść do tego Mikołaja. On jest strasznie niegrzeczny. Weźcie te cukrowe laseczki i stłuczcie mu tyłek.
- Juhu, haha, na Mikołaja!!!! - zaczęły krzyczeć dzieciaki. Zgarnęły największe laski i rózgi. Zaczęły okładać mojego chłopaka. Matko, jak to pięknie brzmi "mój chłopak". Louis jest moim chłopakiem. Wydaje mi się, że dziewczyny maczały w tym palce. To jest więcej niż pewne! Podeszłam do nich, a one rzuciły mi się na szyję i zaczęły gratulować.
- To po części wasza sprawka, prawda? - spytałam z uśmieszkiem.
- Nie, skądże - zaczęły się jąkać i były z lekka zakłopotane. Ja tylko stałam i się z nich śmiałam.
- No dobra, trochę pomogłyśmy Louisowi. Wczoraj nas o to poprosił. Nie gniewasz się? - spytała niepewnie Trish.
- Pewnie, że nie, głupole moje - zaśmiałam się do nich.
- Czyli, że jesteście razem? - zapytała z nadzieją Peg.
- Tak.
- Aaaaa - zaczęły się cieszyć i krzyczeć. Wszyscy ludzie przechodzący obok nas głupio się na nas patrzyli.
- Hej, nie jesteśmy tu same, ludzie się patrzą - zaśmiałam się do moich wariatek. - Dobra, chodźmy do domu.
- A co z Louisem? - spytała Meg.
- No jest w końcu w pracy, co nie?
- No niby tak, ale Meg raczej chodziło o to, że tak jakby pozwoliłaś im okładać swojego faceta - dodała patrząc z rozbawieniem na tę szopkę.
- Jak sama powiedziałaś, to on jest facetem, więc sobie poradzi. To tylko szóstka bardzo słodkich dzieciaczków - zaśmiałam się. - Dalej, idziecie? Głodna jestem i to strasznie. Wejdziemy do MacDonalda? 
- Pewnie.
Obydwie wzięły mnie pod ręce i dumne z siebie ruszyłyśmy w stronę fast food'a. Zjadłyśmy zamówione jedzenie i wróciłyśmy do mnie. Usiadłyśmy przed telewizorem.
- Właśnie, Diana, zapomniałabym. Mam dla ciebie przed wczesny prezent świąteczny - powiedziała Trish z uśmiechem na twarzy.
- Jaki - spytałam zaciekawiona. 
Trish sięgnęła do swojej torebki i wyciągnęła z niej śliczna torebeczkę, w której znajdował się rzekomy prezent dla mnie. Podała mi ją.
- Otwórz - zachęciła mnie. Spojrzałam na nią ostatni raz i otworzyłam paczkę. Wyjęłam z niej ramkę, a w niej bardzo ciekawe zdjęcie. Byłam na nim ja i Lou w przebraniu Mikołaja. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. To była scena z dzisiejszego pobytu w galerii. Na zdjęciu siedziałam na kolanach Lou. Ja miałam zarzucone ręce na jego kark, a on mocno mnie obejmował. Stykaliśmy się czołami. Mieliśmy przymknięte oczy. To było chwilę po naszym pocałunku. 
- Dziękuję, postawię je sobie na szafce nocnej - uśmiechnęłam się do Patty i mocno ją przytuliłam.
- Mam w aparacie jeszcze jak się całujecie i jeszcze parę innych. Jutro przyniosę ci je wszystkie na płycie lub pendrivie.
- Dziękuję wam obydwóm - przytuliłam je obie bardzo mocno. Nagle usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. 
- Otworzę - rzekłam do dziewczyn pogrążonych w oglądaniu filmu. Chyba nawet nie słyszały, że ktoś dzwonił. Poszłam otworzyć te drzwi. Gdy już to zrobiłam ujrzałam cwaniacko uśmiechniętego Lou opierającego się o futrynę drzwi. 
- Niegrzeczna Diana. Nie zostawia się swojego faceta na pastwę losu. Wiesz, że ja mogłem tam zginąć? - powiedział dość rozbawiony tą sytuacją Lou. 
- Oj, to tylko dzieci.
- Dla ciebie to tylko dzieci, a dla mnie małe stworki niszczące każdego, kto stanie im na drodze.
- Ale żyjesz - zaśmiałam się.
- Jeszcze tak, ale długo nie przeżyję.
- Dlaczego?
- Bo nie całowałem cię kilka godzin - w tym momencie rzucił się na mnie. Całował zachłanniej i pewniej niż w galerii. Nie przerywając pocałunku weszliśmy na korytarz w domu. Lou przyparł mnie swoim ciałem o zimną ścianę. Od góry do dołu przeszły mnie dreszcze.
- Co byś powiedziała, gdybyśmy pojechali do mnie? - wymamrotał prosto do moich ust przez pocałunki.
- A nie możemy zostać tu?
- Tutaj nie będziemy sami - przygryzł moją dolną wargę. Przekonał mnie.
- No ok, poczekaj, wymkniemy się, ale zostawię dziewczynom karteczkę w kuchni, że wychodzę.
- No ok, ale się pospiesz skarbie.
- Już lecę, kocie - zaśmiałam się i poszłam napisać karteczkę do kuchni, że idę do Louisa. Nie było problemu, Lou mieszka kilka domów dalej.
- Dobra, możemy iść - powiedziałam do Lou.
- No to idziemy - splótł nasze palce i ruszyliśmy w stronę jego domu.
Na miejscu, gdy weszliśmy do domu, od razu Lou rzucił się znów na mnie i ponownie przyparł do ściany. Po chwili zszedł z pocałunkami do szyi, a jego ręce powędrowały pod moją bluzkę. 
- Lou, myślę, że lepiej będzie w sypialni - uśmiechnął się szeroko na te słowa. 
- Jak sobie życzysz skarbie - zaśmiał się i przerzucił mnie sobie przez ramię. Udał się w na schody w stronę swojej swojej sypialni. Tam było dość gorąco i namiętnie. Po udanym stosunku i najlepszym w moim doświadczeniu zasnęliśmy wtuleni w siebie. 

Rano obudził mnie dotyk czyjeś ciepłej i delikatnej ręki na moim rumianym policzku. Delikatnie i powoli otworzyłam jeszcze zaspane powieki. Kiedy wszystko już widziałam, ujrzałam namiętnie wpatrującego się we mnie uśmiechniętego Louisa.
- Dzień dobry - powiedziałam do mojego skarba.
- Dzień dobry, słoneczko - uśmiechnęłam się szerzej na te słowa. - Schodzimy na jakieś śniadanie?
- No oczywiście, jestem głodna jak cholera.
- W takim razie zbieraj się i idziemy - skradł mi słodki pocałunek i wstał. Założył same bokserki i zszedł na dół. Tak mi się nie chciał schodzić, ale musiałam coś zjeść. Założyłam swoją bieliznę i koszulkę Lou. Pachniała jego perfumami. Zaciągnęłam się tym zapachem. Mogłabym się nim rozkoszować codziennie. Ogarnęłam szybko swój wygląd, żebym nie wystraszyła Louisa i zeszłam do niego na dół. Weszłam do kuchni zobaczyłam jak jego idealnie umięśniona sylwetka porusza się po kuchni. Gdy stanął przy blacie podeszłam do niego i przytuliłam od tyłu. Oparłam głowę o jego plecy i przymknęłam oczy. W pewnym momencie obrócił się przodem do mnie i mocno do siebie przytulił.
- Diana, kocham cię.
- Ja też cię kocham Lou.
Pocałował mnie. Później zjedliśmy śniadanie i wróciłam do siebie do domu. Dziewczyny na pewno jeszcze są i całą chatę mi rozniosły.

tydzień później***

Dziś Wigilia. O godzinie 15 wszyscy spotykamy się u mnie. To znaczy dziewczyny już u mnie są, a jest jedenasta godzina. Musimy upiec tort dla Louisa. Na jego obecności najbardziej mi zależy. 
Uwinęłyśmy się dość szybko. Ubrałam się. Goście zaczęli się schodzić.
Godzina 15.20, a Louisa nadal nie ma.
- Trish, Meg, nie wiecie gdzie jest Lou?
- Nie, a jeszcze go nie ma? - spytała zdziwiona Trish.  
- No właśnie go nie ma, denerwuję się. Dzwoniłam do niego z dziesięć razy i odzywa się automatyczna sekretarka. Gdzie on się może podziewać? On tu jest najważniejszy! 
- Nie denerwuj się, chodź, zaczniemy już dzielenie się opłatkiem, on jak przyjdzie, to do nas dołączy - powiedziała Meg i przytuliłam mnie.  
Zaczęliśmy dzielenie się opłatkiem i składanie sobie życzeń.  Wybiła godzina 16, a jego ciągle nie było. Siedziałam smutna przy wigilijnym stole i rozmyślałam. A co jeśli mu się stało? Nie, na pewno nie...
Zgasło światło. W głośnikach zaczynała lecieć piosenka. Już po pierwszych nutach ją poznałam. Zapaliły się świeczki i z cienia wyłoniła się postać z mikrofonem. To był Louis. Na jego widok na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zaczął śpiewać moją ulubioną piosenkę świąteczną "All I Want For Christmas Is You". To było takie romantyczne. Wszyscy wstali i podziwiali występ mojego chłopaka. Gdy przestał śpiewać wszyscy zaczęli bić mu brawo. Podszedł do mnie i złapał moje dłonie.
- Diana, wszystko, czego chcę na święta, to ty. Kocham cię.
- Ja też cię kocham Lou - rzuciłam mu się na szyję i go pocałowałam. 
Kto by pomyślał, że tak to się skończy. Byliśmy przyjaciółmi od piaskownicy. Nasi rodzice się przyjaźnią. Ale będzie, jak się dowiedzą. Na pewno się ucieszą, jak to oni.

*********************************************************************
Podobał się? Pomysł podsunęła mi moja przyjaciółka. Na imagina z Niall'em, który prawdopodobnie opublikuję jutro, to też jest jej pomysł.

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO LOU!!!! <3

Nasz Lou o godzinie 13.57 (czasu polskiego) skończy 22 lata!!! 
    (taki stary, a taki głupi :P)
          FOREVER YOUNG!  

Nasza kochana marcheweczka <3


****************************************************************************
Tak jak już wcześnie napisałam odwołałam konkurs. Jedna osoba przysłała mi pracę.

 

                                             Pracę nadesłała    KARO
Dziękuję!!! 

Życzę wszystkim czytelniczką dużo zdrowia i szczęścia na ten nowy nadchodzący 2014 rok. Niech się spełnią wasze wszystkie marzenia! Spotkajcie chłopaków z 1D! <3
 *********************************************************************
~Klaudia